fot. Michał Brzeziński
Sukces nigdy nie jest samotny, to połączenie mądrości, sił i wytrwałości jednego człowieka z talentami innych. Myślę, że właśnie moja ostatnia Trzecia transatlantycka wyprawa kajakowa jest tego przykładem. Nie zrealizowałbym mojego wielkiego marzenia bez wsparcia przychylnych mi osób, przyjaciół, wreszcie rodziny. Nie dokonałbym tego, gdyby nie współpraca z utalentowanymi ludźmi i różnymi instytucjami.
Każda wyprawa, której celem jest dokonanie czegoś nowatorskiego, czego nikt wcześniej nie dokonał jest bardzo wymagającym przedsięwzięciem. I to zarówno dla samego uczestnika wyprawy, jak i dla osób z nim współpracujących. Niezwykle ważne jest tu precyzyjne dopracowanie szczegółów, przygotowanie mentalne, logistyczne, zdobycie niezbędnej wiedzy i doświadczenia. To wymaga cierpliwości i umiejętności przezwyciężania różnych, często piętrzących się trudności. Często trwa to przez lata.
Moje kajakowe wyprawy oceaniczne to skomplikowane i kosztowne zadanie.
Zanim do nich doszedłem wiele lat zdobywałem doświadczenie na różnych akwenach. Sprawdzałem granice moich możliwości najpierw na małych dystansach, potem na coraz trudniejszych i bardziej wymagających wodach. Pierwsze wyprawy realizowałem sam, nie mogłem pozwolić sobie na więcej. Z czasem moja chęć poznania świata z kajaka była tak duża, że angażowałem różne osoby, najczęściej takie, które podzielały mój entuzjazm i chęć realizacji marzeń. Tacy właśnie ludzie tworzą najlepsze zespoły. Zauważyłem, że zarażeni ideą, pasją, optymizmem, potrafią wiele dać ze swojego talentu na rzecz wspólnego sukcesu. Jestem dziś im wszystkim bardzo wdzięczny.
W każdym przedsięwzięciu niezwykle ważna jest również umiejętność uczenia się na błędach, czy wyciągania odpowiednich wniosków na przyszłość. Bardzo dużo doświadczenia zdobyłem w trakcie moich dwóch transoceanicznych wypraw. Wiedziałem, że należy wykorzystać posiadaną wiedze, by przygotować się do kolejnej wyprawy najlepiej, jak to jest możliwe. Po nieudanym starcie w maju 2016 roku (start 29 maja), zakończonym wypadkiem w czwartej dobie, nie poddałem się. Przeanalizowałem sytuację i szybko podjąłem decyzję o kontynuacji wyprawy w przyszłym roku.
Zacząłem od kajaka: wymienione zostało całe wyposażenie elektryczne i elektroniczne na nowe. Naprawione zostały uszkodzone elementy. Przerobione zostały pokrywy bakist zewnętrznych na nowe, całkowicie wodoszczelne. Kajak został odnowiony, pomalowany (dno farbą antyporostową). Te przeróbki i wymiana wyposażenia były bardzo kosztowne.
Mnie – emeryta nie byłoby na to stać.
Na tym etapie decydująca o sukcesie była moja bardzo dobra współpraca z moją menadżerką – Magdaleną Czopik. To głównie jej zawdzięczam przeprowadzenie akcji croudfundingowej, wyszukanie sponsorów, którzy zapewnili środki finansowe na przygotowanie i realizację wyprawy. Nie było to łatwe, szczególnie w dzisiejszym świecie, gdzie praktycznie wszystko jest produktem i ten produkt musi być jeszcze atrakcyjny….No a ja nie jestem już ani młody ani atrakcyjny ;-). Tym bardziej więc jestem pełen uznania dla Magdaleny i sponsorów, którzy uwierzyli w moje marzenie i to, że jestem w stanie je zrealizować.
Na ogromne wsparcie Magdaleny mogłem liczyć w okresie przygotowań przed wyprawą i w jej trakcie. Jej talent, umiejętność negocjacji, ośmielę się rzec, wrodzona łatwość kontaktów z ludźmi, dała świetne rezultaty i mogłem śmiało wdrażać mój plan w życie, nie martwiąc się tak bardzo chociażby o sprawy finansowe.
W tymże okresie życzliwa też była moja Małżonka. Pierwszą wyprawę oceaniczną gotowa była storpedować na każdym etapie (aż do wyjechania z domu do Berlina na samolot); potem najbardziej mnie wspierała. Tym razem z troską i z trudem skrywanymi obawami łaskawym okiem przyglądała się moim przygotowaniom, a nawet mi pomagała. Dziś jestem pewien, że bez wsparcia najbliżej rodziny, najbliższej osoby – w moim przypadku żony – jest bardzo trudno dokonywać rzeczy niemożliwych. W trakcie przygotowań pojawia się stres, myśli skupione cały czas na celu, jest się nieobecnym w domu i często w życiu rodziny. Jeśli nie ma się kogoś, kto potrafi zrozumieć i wspierać te marzenia, niewiele się uda. Sukces mój, to sukces nasz – Gabi i mój. Nadal jesteśmy rodziną, mamy wspaniałych synów, synowe i cudowne wnuczki.
Na kontynuację wyprawy w 2017 roku wyleciałem do Nowego Jorku 28 kwietnia.
Tu również wyjątkowo zostałem przywitany na lotnisku przez Joannę i Piotra Pyciorów. To w ich mieszkaniu spędziłem kilka dni przygotowując się do startu. To oni przechowali mi żywność z poprzedniego roku. To dzięki ich serdecznej życzliwości, w przyjaznej atmosferze przygotowywałem się do kontynuacji wyprawy. Z Piotrem Pyciorem i Magdaleną Czopik pojechaliśmy odebrać kajak z firmy przewozowej. Piotr pożyczył przyczepę oraz udostępnił garaż gdzie spokojne załadowywałem kajak, testowałem różne przyrządy i wyposażenie. Syn Joanny i Piotra Pyciorów Jakub pomagał mi w „rozgryzieniu kamery”. Drugi, młodszy syn Dominik rozbrajał uśmiechami. Gościna Joanny i Piotra oraz ogromna pomoc Piotra w przygotowaniu kajaka i starcie jest nie do ocenienia. Czułem się u nich jak w domu. Miałem komfort psychiczny, co dziś potwierdzam, jest niezwykle ważne w tak trudnych przedsięwzięciach.
Gdy wszelkie przygotowania do startu zostały zakończone pozostało tylko dobrać odpowiedni dzień i godzinę startu uwzględniając aktualne prognozy wiatrowe i pływy oceanu. Tu włączył się jako nawigator wyprawy Jacek Pietraszkiewicz z firmy Navsim z Bolesławca. To on i jego żona Joanna pożyczyli mi na wyprawę dwa telefony satelitarne, za co bardzo dziękuję.
7 maja 2017 wyjechaliśmy kawalkadą nad zatokę Sandy Hook by zwodować kajak. Na miejscu zastaliśmy grono życzliwych, znajomych osób gotowych pożegnać kajakarza.
Bardzo zimny wiatr przyspieszył pożegnanie mnie przed faktycznym startem, który nastąpił już po ciemku. Zdjęcia z momentu odpływania robił jedyny żegnający mnie w końcu Piotr Chmieliński, który przez całą wyprawę pełnił rolę koordynatora spraw medialnych. Piotr prosił mnie, abym nie odpływał daleko w zatokę, gdyż rano chce dopłynąć do mnie kajakiem górskim. W nocy jednak wiatr zepchnął kajak daleko (kotwica nie trzymała kajaka w miejscu skutecznie) i Piotr dopłynął do mnie lecz z innego miejsca. Pożegnanie odbyło się na wodzie.
Niestety, silny boczny wiatr spychał mnie z kursu na skraj półwyspu, na jego środek. Groziło mi lądowanie na piaskach półwyspu w miejscu gdzie miałem wypadek lecz od strony zatoki. Nie chciałem tam lądować, bo całą procedurę startu przy świadkach należałoby powtórzyć. Zadzwoniłem wtedy do Piotra, by zorganizował łódź, przy pomocy której mogłem bezpiecznie opuścić zatokę. Piotr sprawnie i szybko to zorganizował. Podpłynął do mnie Piotr Chmieliński, łodzią motorową braci Pete’a i Jeffa Patach, wzięli na hol i wyciągnęli na ocean w rejon miejsca gdzie dopłynąłem w zeszłym roku. Mogłem liczyć znów na szybką reakcję Piotra. Niestety częste wiatry ze wschodu uniemożliwiły mi oddalenie się od lądu na bezpieczną odległość. Po informacji od nawigatora wyprawy, że zbliża się sztorm ze wschodu zdecydowałem się dopłynąć do mariny i przeczekać sztorm.
W tym okresie czuwał nade mną Piotr Chmieliński. Szybko dojechał w rejon lądowania i udzielał wskazówek. Wpłynąłem do mariny w Barnegat Light. Tu w hotelu, który załatwił Piotr spędziliśmy kilka dni przygotowując kajak do ponownego wypłynięcia. Przy wsparciu Piotra wzmocniona została antena radarowa, którą sztormowy wiatr uszkodził na postoju w marinie. Dokupiliśmy nową busolę do kajaka, bo zamontowana miała bardzo duży błąd kursowy oraz dodatkowo dwie pomocnicze.
Po kilku dobach wreszcie decyzja: wypływam. Wiatr i pływy korzystne. Pożegnanie z żegnającymi mnie osobami. Było to bardzo wcześnie, bo przed 7 rano, 16 maja 2017 roku. Żegnali mnie: Małgosia Borowska Piątek, Piotr Chmieliński, Luis Muga, Adam Rutkiewicz i kilka osób miejscowych.
Na pokładzie łodzi motorowej Kapitana Alana Thomasa odprowadzili mnie za główki portu Piotr Chmieliński, Luis Muga, Adam Rutkiewicz.
Opuściłem kontynent Ameryki Północnej o 06:47 czasu miejscowego (12:47 czasu polskiego).
Prognozy pogodowe przez miesiąc otrzymywałem od nawigatora wyprawy Jacka Pietraszkiewicza. Później do wyprawy włączył się meteorolog wyprawy Robert Krasowski.
Moja wyprawa chociaż samodzielna była jednak wspierana przez mały ale bardzo ważny zespół osób.
Tu chciałbym bardzo podziękować całemu mojemu zespołowi za niebywałą pomoc i wsparcie. A skład zespołu:
- Gabriela Doba – żona, dobry duch wyprawy i moje prywatne wsparcie,
- Magdalena Czopik – moja menadżerka. Koordynatorka współpracy ze sponsorami i osobami wspierającymi wyprawę. To jej wspaniałe prowadzenie strony wyprawy oraz na facebooku mojego funpaga umożliwiło rzeszom fanów pasjonować się moją wyprawą. Bardzo pomocne dla mnie były rozmowy telefoniczne, zwłaszcza w okresach różnych spadków radości z wielu powodów; głównie niekorzystnych wiatrów. Jej mocne słowa wsparcia podtrzymywały mnie na duchu i dodawały dobrej energii,
- Jacek Pietraszkiewicz – nawigator wyprawy. Czuwał nad moim bezpieczeństwem i przesyłał prognozy meteo przez okres około miesiąca wyprawy, dzielił się uwagami i wiedzą również w czasie zbliżających się sztormów i pod koniec wyprawy,
- Robert Krasowski – meteorolog wyprawy. Dostarczał mi bardzo dokładne prognozy wiatrowe, niezwykle pomocne szczególnie przed sztormami i w ich trakcie , kiedy nie mogłem doczekać się kiedy wiatr osłabnie.
- Piotr Chmieliński – koordynator do spraw medialnych. Piotr nadzorował całość kontaktów i przekazów medialnych. Z Piotrem współpracuję od lat. Chociaż różnimy się bardzo w podejściu do wielu spraw, to jednak zawsze dobra współpraca góruje. Piotr pomagał mi w wielu sytuacjach trudnych i kryzysowych. Mogłem na niego zawsze liczyć. Głównie jemu zawdzięczam zaistnienie w mediach światowych a potem w polskich. Różne wyróżnienia najwyższej rangi z tytułem Podróżnik Roku 2015 National Geographic (National Geographic People’s Choice Adventurer of the Year 2015) otrzymałem dzięki dużemu zaangażowaniu i ogromnej pracy Piotra.
Piotr wykazał się ogromnym zaangażowaniem w „Akcji ster”. Po moim komunikacie o poważnej awarii steru, niemożliwej do naprawy przeze mnie, bo wymagała spawania – poruszył dosłownie „kawał świata”. Wiele osób i instytucji mobilizowanych przez niego włączyło się w poszukiwanie rozwiązania. Wszelkie kosztowne propozycje ja zdecydowanie odrzucałem. Nie dryfowałem bezradnie. Jestem inżynierem mechanikiem i uruchomiłem dwa zastępcze układy sterownicze. Z pomocą drugiego dopłynąłbym do Europy. Nie odwoływałem konieczności naprawy na statku.
W końcowym etapie ale bardzo skutecznie w pomoc dla mnie w „Akcji ster” włączył się Bartosz Biliński. To on przekonał kapitana statku Baltic Light i armatora by pomogli mi. Jestem bardzo wdzięczny ludziom morza za pomoc w potrzebie człowiekowi morza.
Ta naprawa steru na statku pozwoliła mi skrócić czas wyprawy o około dwa do trzech tygodni. Było to dla mnie bardzo ważne, gdyż we wrześniu była coraz większa możliwość wystąpienia częstszych i silniejszych sztormów.
Końcówka wyprawy była również bardzo stresująca. Zmiany wiatrów, niebezpieczeństwo wylądowania na skalistych wysepkach Wielkiej Brytanii, wreszcie niemożność dopłynięcia do wyznaczonego wcześniej celu Le Havre, to wszystko dodało smaczku ale też nieprawdopodobnych emocji mnie, fanom i oczywiście mojemu zespołowi. Wielkie wsparcie w tym czasie dopływania do kontynentu Europy, doświadczyłem od Piotra, który pomógł mi bezpiecznie i z honorami zakończyć wyprawę w Bretanii, w miejscowości Le Conquet.
Kończąc moje przemyślenia, pragnę serdecznie podziękować wielu, wielu osobom. Nie sposób wymienić wszystkich. Spotkałem na swojej drodzę wspaniałych ludzi, przyjaciół. Bez wsparcia wielu, jeden nie spełniłby marzenia. Jestem wzruszony i ogromnie wdzięczny wszystkim, którzy dobrze mi życzyli i którzy byli ze mną myślami, wspierali mnie dobrym słowem. Szczególnie dziękuję:
– mojemu synowi Bartkowi, który przyjechał po mnie i kajak ciągnąc przyczepę pod kajak,
– Magdalenie Czopik – tu duuuuże podziękowanie za wszystko przed, w trakcie i po wyprawie,
– Piotrowi Chmielińskiemu – za nieocenioną i wszechstronną pomoc podczas wyprawy i w jej zakończeniu wyprawy
– Robertowi Krasowskiemu – za dostarczanie mi prognoz pogody,
– Robertowi Krawczykowi – fotografowi z Krakowa za świetne fotografie w Krakowie, w Le Conquet, Paryżu, Berlinie, Policach,
– Luisowi i Dorocie Muga,
– Joannie i Piotrowi Pyciorom,
– Małgorzacie Borowskiej – Piątek,
– moim fanom, którzy wspierali mnie pisząc słowa wsparcia na stronie www, fb, czy w sms,
– przyjaciołom kajakarzom, którzy przez lata dodawali mi otuchy dobrym słowem i utwierdzali mnie, że warto spróbować,
– rodakom witającym mnie we Francji,
– sponsorom, fanom, którzy wsparli finansowo moją wyprawę,
– i wreszcie mojej żonie Gabi, która jest moją ostoją. Bez jej wyrozumiałości, wsparcia i miłości nie byłbym w stanie dokonać tak wspaniałych wypraw. A tak dziś jesteśmy już razem ponad 42 lata!
Olek Doba
a my dziekujemy Tobie 😉
Brawo, gratulację i dziękuję za inspirację. Pozdrawiam.
Gratulacje Panie Olku,niesamowity z Pana czlowiek,nic dziwnego,ze ma Pan tylu przyjaciol wokół siebie.. 🙂
Panie Olku, jestem pod WIELKIM wrażeniem Pana OSOBY.
Tak trzymać!!!! Jestem z Panem zawsze, czekam na nową książkę.
OGROMNY szacunek za Pana działalność, wielki entuzjazm, niesamowitą odwagę i pasję, którą dzieli się Pan ze światem!
Chylimy czoła i pozdrawiamy Cię Olku serdecznie
Jest Pan niesamowity, wielki szacunek dla Pana za wytrwałość, odwagę oraz pasję w realizacji swoich marzeń. Szkoda, że dopiero teraz trafiłam na Pana stronę – wspaniała lektura! Pozdrawiam serdecznie.
Jest Pan Wielkim człowiekiem. Skromność i szczerość jest wyrysowana na Twojej twarzy.
Razem z całą załogą naszego serwisu bardzo chętnie będziemy promować wszystkie zwariowane pomysły, które przyjdą Ci do głowy.
Ogromny podziw i szacunek- moje dzieci są Panem zafascynowane!!! Pozdrawiamy serdecznie z Mazur
Panie Aleksandrze niesamowite refleksje. To z pewnością wspomnienia na całe życie! Pozdrawiamy