22 sie Jeden komentarz Magdalena Czopik Inne

tekst: Piotr Chmieliński
fot. Adam Rutkiewicz

– Czuję wielką ekscytację tym, że kończąc moją Trzecią Transatlantycką Wyprawę Kajakową mam wpłynąć w najtrudniejszy akwen świata: Kanał La Manche. Tu są duże pływy i silne prądy. Do tego bardzo duży ruch statków, co już odczuwam – pisze Aleksander Doba. Jeszcze z Atlantyku. Ale już na jego europejskich wodach.

Pierwotnym celem ekspedycji Olka północnoatlantycką trasą ze Stanów Zjednoczonych do Europy miała być Lizbona. Jednak mniej więcej w połowie drogi podróżnik zdecydował o zmianie lokalizacji mety. Zatem nie będzie to Portugalia, a Francja. Ciągle jednak nie wiadomo na pewno, w którym porcie nastąpi zakończenie wyprawy. Znaczący wpływ na jego wybór mają niezmiennie warunki pogodowe, od których kajakarz jest uzależniony. Jak wynika z jednego z ostatnich nadesłanych przez niego komunikatów, w grę wchodzą: Brest, Cherbourg i Le Havre. Niemniej, priorytetowym dla Olka jest ten ostatni, choć jest najbardziej oddalony i wymaga wejścia w głąb Kanału La Manche, w którym – według meteorologa wyprawy, dr. Roberta Krasowskiego – panuje tłok „jak na Marszałkowskiej”.

– Jako miejsce docelowe wybrałem Le Havre przy ujściu Sekwany. Ale to bardzo skomplikowane i trudne zadanie – informuje Aleksander Doba. – Takie sobie postawiłem na zakończenie atlantyckich wypraw kajakowych.

Już samo wpłynięcie do Kanału stanowi wyzwanie, gdzie głównym zagrożeniem jest tam bliskość lądu. Jak pamiętamy, na oceanie bezpieczną odległość od wybrzeża amerykańskiego, pozwalającą na uniknięcie uderzenia o brzeg w przypadku mocnych przeciwnych do pożądanego kierunku podmuchów, kajakarz osiągnął po oddaleniu się od lądu na odległość 150 mil morskich. A kanał ma szerokość zaledwie 50 mil.

W najbliższych dniach „wiatry będą kręcić, więc trzeba się dobrze wstrzelić” – pisze Robert Krasowski. Wstrzelić, czyli poczekać na wiatry wiejące z zachodu na wschód. Z ich pomocą Olek powinien wpłynąć w wąskie gardło La Manche, a potem w ciągu kilku dni dotrzeć do wybranego przez siebie celu.

A Europa jest już naprawdę blisko. Zaledwie 80 mil morskich dzieli Olka od kornwalijskiego wybrzeża Anglii. Do Brestu we Francji jest jeszcze 150 mil. Cherbourg znajduje się około 90 mil dalej. I wreszcie oczekiwany przez kajakarza port w Le Havre, do którego pozostało mu jakieś 300 mil morskich. Tym samym, od Barnegat Light w USA, skąd wypłynął 16 maja dzieli go już odległość 2800 mil morskich. Niemniej dystans, jaki pokonał, cofany i spychany z trasy, to 3950 mil morskich.

Choć meta wydaje się już niemal w zasięgu „wiosła”, nadal niemożliwe jest dokładne określenie daty zakończenia wyprawy. Podobnie jak w przypadku miejsca docelowego, o terminie dotarcia do brzegu zdecydują warunki pogodowe. Z dużym jednak prawdopodobieństwem można stwierdzić, że swoje 71 urodziny, przypadające na 9 września, Olek spędzi już na lądzie.